Jak to jest, że coś co wpędziło mnie w chorobę, może mnie także uskrzydlać?
Choroba przyszła w pracy…Zaczęło się dawno temu. Pracowałam w Grecji. Każdy mi zazdrościł. Pół roku w cieple, boskim słońcu, dobre jedzenie, dobre wino i jeszcze mi za to płacili. Całkiem nieźle. Uwielbiałam tę pracę.
Ale przyszedł dzień, kiedy nie mogłam wstać z łóżka. Bałam się każdego napotkanego turysty, bałam się, że zaraz będzie czegoś ode mnie chciał. A przecież byłam tam właśnie po to. Rezydent, pilot, animator. Trzy w jednym. Byłam w swoim żywiole. Lubię pracować z ludźmi. Aż nagle straciłam siły…. Pomyślałam wtedy, że zwariowałam. Że jestem chora psychicznie. Przestraszyłam się tej myśli. Nie potrafiłam tego ogarnąć. Ale musiałam, przecież nie zostawię biura bez rezydenta w połowie sezonu. Zostałam…wróciłam jak wrak… I tak co roku, przez 4 lata…. Wracałam tam z nową siłą. A potem do domu z nowymi lękami.
Potem była „normlana” praca. Na pełnych obrotach. Człowiek od wszystkiego. Praca niemal 24/7. Z energią, która się nie kończyła. Pozornie… Skończyła się. Zwolnienia na kilka miesięcy. Powroty do „normalności” i spadki w otchłań. Stres. Przerażenie. Lęki. Potem znów euforia.
Klasyk. Dwa bieguny.
Nie było wyjścia. Musiałam skończyć ten ciąg. Zmieniłam wszystko. Prawie. Bycie dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem pomogło. Uratowało mnie. Dało siłę. Są chwile trudne. Bardzo trudne. Był nawrót.
Ale to, co robię teraz daje skrzydła. Dzięki ludziom. Ludziom, z którymi naprawdę CHCĘ pracować.
Mam wokół siebie ludzi, którzy dzielą się ze mną dobrą energią. Dodają odwagi. Pewności siebie. Wiary, że dam radę. To jest dar. Moc. Siła. To jest moje ogromne szczęście.
Dziękuję Wam!