Dziś pierwsza noc od dawna, kiedy kładę się spać z myślą, że chcę, żeby już było jutro. Bez lęku, bez bolesnego zmęczenia, bez poczucia beznadziei, bez myśli; lepiej, żebym się nie obudziła… Ale za to jestem pozytywnie zmęczona, ciut nakręcona, dumna z siebie, radosna….
Ocho, przyszła faza maniakalna, czy jakby powiedzieli dawniej szałowa (od psychozy szałowo-posępniczej). Możliwe. Może to i mania. Ale może to po prostu ten moment, kiedy wygrałam? Pokonałam potwora? Zrzuciłam słonia siedzącego mi na karku.
Tej wersji wolę się trzymać. Nie zastanawiać się nad etapem choroby, tylko czerpać z tego, co jest. Tak rzadko czuję i myślę „to był dobry dzień”, gdy idę spać. Tak BARDZO rzadko mam siłę rano wstać, żeby wziąć się za coś konkretnego. Dlatego biorę to z całym dobrodziejstwem inwentarza…(swoją drogą, czy dziś młodzi ludzie wiedzą, co to jest inwentarz?..tak mnie jakoś naszło).
Co się stało? Jak nagle zaszła ta zmiana?… Może to chemia organizmu, nagle coś się uregulowało… A może to kwestia efektu odstawiennego, który właśnie minął… A może moja dusza już nie mogła być bardziej udręczona i ktoś/coś/jakaś Opatrzność się nade mną zlitowała… A może to po prostu kwestia tego, że rzuciłam się w wir działań – posprzątałam ogródek, zrobiłam zakupy na Święta, gotowałam parę godzin, może to jest sposób. Tym razem udało mi się przejść nad niemocą, która zazwyczaj wisi pomiędzy moją chęcią a niemocą. Przeskoczyłam tę poprzeczkę.
Czy tak będzie już zawsze? Wątpię. a raczej wiem, że nie. Ale nie będę teraz się nad tym zastanawiać. Na razie chce mi się chcieć.