Przyszedł nagle. Jak to nawroty.
Ale tym razem mnie zaskoczył, bo …. przyszedł po 5 latach.
Odkąd zmieniłam wszystko w życiu zawodowym, odkąd zaczęłam być freelancerką. Nawroty były delikatne. Jakby ich nie było. Miałam trudne momenty. Nawet bardzo trudne. Wynikające z sytuacji, w których czułam się źle potraktowana, i nie mogłam znaleźć wyjścia z tych sytuacji. Wtedy czułam, że spadam w dół. Ale znajdowałam siłę, żeby się podnieść, zanim spadłam na sam dół.
Aż tu nagle, po 5 latach krach.
Dziwnie się z tym czułam. Jakbym poznawała objawy od nowa. Choć rozpoznałam je dość szybko. Kula ognia w dołku, idąca do gardła. Każdy mail, powiadomienie z pracy powodowało lęk. Brak sił. Brak energii. Niemoc. Codzienne uciekanie w sen. Żeby było mnie jak najmniej. Żebym była jak najmniej. Żeby mnie nie było.
Dziwnie było spotkać to wszystko po latach. Z jednej strony zaskakujące spotkanie. Ale z drugiej – było jak zawsze. Dogadaliśmy się. Było o czym rozmawiać. Jak z przyjacielem spotkanym po latach. Na początku nieśmiało, a potem rozmowy do białego rana.
Tak jest z moimi dołami. Spotykamy się i współistniejemy. Oswoiłam je. Oswoiłam się z nimi. Przyjmuję je i próbuję odprowadzić do drzwi. Ale nie śpiesznie. Niech się wygadają….
Ten się wygadał. Stopniał ze śniegiem. Oby się nie odrodził następnej zimy…