To jest tekst, który napisałam już jakiś czas temu. Jedyny, który dałam do przeczytania większej grupie osób… Usłyszałam po nim wiele dobrych słów, co dało mi odwagę do dalszego pisania. Dlatego nie może go tu zabraknąć…
„Mam takie swoje lawiny…”
Lawina… to żywioł, którego człowiek nie pokona. Może przetrwać, uratować się, ale go nie oszuka, nie wygra z nim… Lawinę może spowodować wiele czynników. Czasem wystarczy mały sunący w dół stoku kamyczek czy kulka śniegu, które ciągną za sobą prawdziwy Armagedon… Czasem to kwestia nasłonecznienia, rzeźby terenu, warunków atmosferycznych. Czasem wystarczy głośniejszy krzyk, który wywołuje echo a ono, odbijając się od skał, powoduje drgania… A potem już tylko sunie w dół i zabiera ze sobą wszystko co napotka. Lub nie zabiera, ale zasypuje i zostawia… sieje spustoszenie…
A teraz wyobraź sobie, że jesteś pod śniegiem, zasypana/zasypany… Co czujesz? Lęk, strach, panikę…Duszność, brak tlenu, brak możliwości ruchu, nie wiesz, gdzie góra, gdzie dół. Ponoć pod lawiną trzeba pluć lub sikać, żeby zorientować się, w którą stronę płyn spływa i kopać w przeciwnym kierunku, aby się wydostać. Ale czy jesteś w stanie kopać? nie zawsze wierzysz, że się uda. Ogarnia Cię zwątpienie i niemoc, bezradność, rozpacz… Albo znajdujesz trochę siły i kopiesz, każdy kolejny ruch, choć bolesny i beznadziejny przybliża Cię do powierzchni. I potem widzisz maleńką dziurkę, przez którą wpada światło… taka dziurka sprawia, że choć sił masz mniej to czujesz, jakbyś mała/miał ich więcej. I kopiesz dalej, aż zobaczysz niebo… A jeśli masz szczęście, to ktoś kopie z drugiej strony, aby Cię wydobyć. Pochyla się, z troską bada teren, kopie powoli tak, aby Cię nie uszkodzić, nie pogorszyć sprawy. I potem ten moment, kiedy widzisz niebo, ludzką twarz, która się nad tobą pochyla, bierzesz głęboki oddech i czujesz, że ŻYJESZ!
Wiele razy znalazłam się pod lawiną… Nie, nie w górach. Nie w Tatrach, które kocham i łażę tam także zimą. Taka lawina spadła na mnie już kilka razy w …domu, w pracy, na wakacjach…w miejscach, w których czułam się bezpiecznie. I nagle odcinało mi powietrze. Potężny ciężar przyciskał mnie do podłoża. Ciemność, unieruchomienie… Lęk, paraliżujący lęk… To jest moja depresja, moja towarzyszka na całe życie.
Nagle w środku cudownego letniego dnia pojawia się zamieć i ginę pod grubą pokrywą ciężaru, którego nie potrafię zdefiniować. Wystarczy malutki kamyczek, zmiana klimatu, podniesiony głos, niedospane godziny – to co czai się pod moją powłoką jest czułe, wrażliwie kompletnie ode mnie niezależne. Nie umiem nad tym panować, ale uczę się z tym żyć. Potrafię już rozpoznawać zapowiedź lawiny. Wyczuwam drgania. Zawczasu kontaktuję się z odpowiednimi „służbami”, aby otrzymać pomoc na czas. I dzięki temu, dzięki wsparciu bliskich mi ludzi za każdym razem znajduję właściwą drogą do słońca. Spod każdej kolejnej lawiny wydobywam się szybciej i sprawniej. Da się. Mówię to każdemu, kogo przygniata taka lawina… Nie da się jej zawrócić i trudno uniknąć. Ale da się wyjść do słońca…